Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przedziło go. Oko jej nie rychło padło na to białe rusztowanie, od którego śpiewając odchodzili cieśle i żołnierze, na okół walały się trzaski i porozkopywana ziemia, zaledwie ujrzała je Magdzia, rzuciła się z krzykiem ku niemu i padła na kolana.
Instynkt pobożności raczej niż myśl ugiął jej kolana, pochyliła głowę, zaczęła modlić się płacząc. Potem schwyciła jeden z rozrzuconych kawałków drzewa i schowała go pod chustkę.
— Chodźmy! wybąknęła niewyraźnie.
Baron chciał podać jej rękę.
— Panie, rzekła, dziękuję ci, ale nie mogę przyjąć twej dłoni, pójdę o własnych siłach, prowadź mnie tylko... Zacna to i poczciwa ręka, przecież byłeś zmuszony podnieść ją na moich braci.
W niewielkim oddaleniu od szubienicy był domek więzienny, w którym osadzono Naumowa. Żołnierzom wydany był rozkaz wpuszczenia barona i kobiety, która z nim przyjść miała, rozstąpiły się straże milczące, otwarły drzwiczki i biedne dziewczę weszło drżące...
Tak było we wnętrzu ciemno, iż w pierwszej chwili zatrzymać się musiała, bojąc naprzód postąpić, serce jej biło gwałtownie; chciała co najśpieszniej rzucić się ku niemu, ale ją opasywały ciemności. Powoli wśród nich poczęła rozróżniać przedmioty i na słomie ujrzała wyciągnionego człowieka, skrępowanego łańcuchami. Barłóg pognieciony, jakby się na nim rzucała i wiła boleść, cały był krwią obluzgany — czarne plamy okrywały podłogę. Więzień leżał tak osłabły, że oddech jego piersi prawie się czuć już nie da-