Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie! nie! popaliłbym poezje, bo nic z nich światu, wściekam się, szaleję...
— No? — ale dla czegóż — mnie byście przynajmniej wyznać nie mogli?
— Otóż nie wiem — rzekł baron, wy mnie może najmniej zrozumieć potraficie, wykołysało was szczęście, nie pojmiecie rozpaczy!
— Ale z czegóż się ta rozpacz rodzi?
— Rośnie pod stopami — zawołał Kniphusen — to sprawa codzienna, oddychamy nią. Taki człowiek jak on, jak Naumów ginie marnie, a taka istota jak ja, wyżyta, zbrukana, słaba, licha, ma żyć i być szczęśliwą! Gdzież Pan Bóg?
— Mówicie o Naumowie?
— Wiecie — przerwał żywo baron — wiecie? zbito Naumowa, zesieczono rózgami.
— A jutro go powieszą, dodała zimno Natalia — więc cóż to was ma obchodzić? albo go tak bardzo żałować mamy, tego niegodnego zdrajcy!
— Natalio Aleksiejewno! jestto najszlachetniejszy z ludzi — zawołał baron gorąco — powtarzam wam, to bohater! I gdy on tam jęczy w boleściach i pohańbieniu, my z sobą gramy oczyma starą komedię miłości.
— Komedię? — podchwyciła Natalia wstrząsając się.
— O! źle mówię, dramat, tragedię, sielankę, poprawił się baron, śmiejąc szydersko.
I zbliżył się do niej powoli, biorąc ją za białą prześliczną rączkę — dziewczę zapłonęło całe.
— Posłuchajcie mnie — rzekł stanowczo, musimy z sobą pomówić na serio.
Natalia zwróciła nań oczy niebieskie we