Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wie, którzy byli świadkami męczarni, nie mogli się powstrzymać od opowiadań o heroicznym męstwie Naumowa, o okrucieństwie kata.
Blady, drżący, ale z ustami pełnymi żarcików przyszedł on do jenerała, ale z początku mało mógł mówić, tak go upokorzyło to na daremne porwanie się na człowieka niezłomnego charakteru.
Jenerał, spojrzawszy nań, już się domyślił, że śledztwo źle poszło, ale nie odgadł do jakich doprowadziło ostateczności.
— No? cożeście zrobili? spytał.
— No nic — odparł audytor chmurno — twarda skóra. Zdaje mi się, że darmoby się zwlekało z tym człowiekiem, jest to uparty, zacięty, zapamiętały zbrodniarz. Szubienicy dla niego zamało... Gadałem do niego z początku jak do honorowego... jak do obałamuconego... ale darmo psuć gębę z takim bydlęciem...
— Nie mówi nic? — zapytało prewoschoditielstwo.
— No nie — ruszając ramionami, rzekł audytor — i łaskotali go napróżno.
Jenerał słuchał zdumiony i zimny.
— Spodziewam się, że wie, co go czeka? — rzekł.
— Właśnie to może przyczyna — zawołał drugi — iż zdesperowany o sobie, nie mając nadziei zaciął się i stoi przy swoim.
— Trzebaż mu było zrobić nadzieję!
— No tak, próbowałem, ale nie głupi! nie wierzył, nie ma co z nim mówić!
— I nie myślicie już więcej próbować?
— To próżno — rzekł audytor. — Miałem ja już dużo różnych takich łajdaków w moich