Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hm! — rzekł, nie łatwo go określić, człowiek twardy, nieustraszony, żelazny — a jednak słaby.
— Jakto? — jakto? chciwie połykając te wyrazy, spytał indagujący, żelazny razem i słaby?
Tak jest — odpowiedział Kniphusen — ręczę wam, że siłą z niego nic wydobyć nie będzie można, prędzej łagodnością i dobrocią...
— Jak myślicie? — odezwał się szydersko audytor — no: trafiają się wprawdzie tacy ludzie, ale bardzo rzadko. Ja wam powiem, sto rózeg, dwieście jednego dnia to głupstwo! ale niechno człowieka złamie głód, wszy zaczną jeść, pragnienie spali, wilgoć zgnoi, zamknięcie wymęczy, wówczas i po dziesięciu będzie gadał. — A zręczny — spytał po chwili.
— Dosyć! — odparł baron.
— A przytomny?
— Bardzo.
Audytor pomyślał i poszedł za żołnierzem...
Izba, w której leżał Naumów, okna miała deskami pozabijane od podwórza, we dnie nawet małe światełko przeciskało się przez szczeliny, mimo ciepła na podwórzu, chłód, wilgoć przykro się w niej czuć dawały. Na wygniłej podłodze leżała garść zbutwiałej słomy, a na niej więzień w łańcuchach. Głowę miał spuszczoną nisko, rozrzucone włosy, oczy wzniesione w górę i nieruchomo wlepione w sufit. — Lekko otworzyły się drzwi i w asystencji dwóch oficerów, wszedł gość blady, za którym niesiono stos papierów, stolik i krzesła.
Naumów ani się poruszył, patrzał ciągle w górę i myślą być musiał w niebiosach.
Trzymając się nieco tego, co mu baron o