Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— My z nimi dzieci chrzcić nie będziemy, dodał ruskim przysłowiem.
Baronowi na takie argumenta słów nie stało, widział że nie przekona, szukał w myślach rady, i nie mógł jej znaleźć. Pomimo sprzeczności w zdaniach, która powinna go była oziębić, jenerał pozostał nadzwyczaj grzecznym, miłym, prawie nadskakującym.
— Wiecie, rzekł po chwilce, odebrałem dziś list od Natalii, chce tu do mnie przyjechać. Napróżno starałem się to jej odradzać, uwzięła się mnie odwiedzić...
— Panie jenerale, przerwał uśmiechając się baron, niech Bóg broni od wszelkiego nieszczęścia, ale gdyby który oddział polski napadł w drodze waszą córkę i jaki dziki powstaniec ją pochwycił?
Jenerał osłupiał.
— To nie może być! krzyknął żywo, ale na chwilę zamyślił się posępnie.
Baron kłaniał się i chciał odchodzić.
— Cóż, nie radzi będziecie Natalii Aleksiejewnie? spytał go ojciec.
— A! i bardzo, odparł baron, kłaniając się i znowu chcąc odejść.
— Wiem to, dodał uśmiechając się stary, że jesteście u niej w wielkich łaskach...
— Kniphusen całkiem tego nie zrozumiał, jeszcze raz się skłonił i odszedł.
W tym coś jest, rzekł do siebie, nie potrafię tylko odgadnąć, skąd mnie takie szczęście spotyka, gdybym był starszy mógłbym był myśleć, że się o mnie starają. Nagle uderzył się w czoło i począł śmiać, jestem w domu rzekł, a jestem w domu! Pokiwawszy głową baron pobiegł do Nikityna. Udało mu