Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się. Widocznie rzecz mu się nie zdawała tak ważną jak baronowi, machnął ręką.
— A ładne? zapytał z uśmiechem.
— Ja się tam im nie przypatrywałem, odparł baron trochę oburzony.
Jenerał pomilczał, zapalił cygaro zgasłe, klepiąc po ramieniu barona, zaczął mu w następujący sposób swoją teorję wykładać.
— W czasie wojny, rzekł, nie można być ani z żołnierzami, ani z oficerami zbyt ostrym, nie potrzeba zbytecznie zrażać srogością, ani jednych ani drugich. Wojna ma swoje prawa; naród, który się na nią naraża wie, że ani czci, ani majątku, ani życia nie może być pewnym — to darmo, i żołnierzowi i panom oficerom, trzeba trochę pozwolić pohulać; na to wojna, na to wojna! — powtórzył jenerał zacierając łysinę.
— Wojna musi sprowadzać ofiary. Cóż to pan tak bardzo litujesz się nad tymi pannami?
Baron zamilkł, a jenerał mówił dalej.
— Żołnierz rozbija beczkę z wódką, a oficer też musi sobie pozwolić.
— Mnie się zdaje, panie jenerale, że gdyby bez tej wódki i hulania obejść się mogło, lepiej, zaszczytniej byłoby dla wojska. Nieprzyjaciółmi naszymi są powstańcy, ale nie śpichlerze i kobiety.
— Mylisz się — odpowiedział żywo jenerał — bardzo się pan mylisz, te śpichlerze żywią nieprzyjaciela, a te kobiety go podżegają, cały kraj jest nam wrogiem.
— Czy go tym sposobem sobie zjednamy? zapytał baron.
— O tym nie ma mowy — rzekł jenerał — musimy go złamać, a nie jednać.