Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poruszeniem brzęk jego własnych kajdan przerywał, mówił sobie:
— Umrzeć dziś czy jutro cóż to znaczy? — śmierć, to może jedna chwila boleści, a może jedno pół chwili. A potem?... Wszak ci Bóg jest sprawiedliwy.
I myśl jego spinać się zaczynała na niedostępne wyżyny skryte wiekuiście człowiekowi, gdy z lekka otworzyły się drzwi i po cichu ktoś wszedł. Marzenie Naumowa, które w istocie było półsnem, przerwało się nagle, — podniósł głowę i dostrzegł tylko, iż postać jakaś wysokiego wzrostu, stała nad nim milcząca.
Przybyły, zlekka go trącił ręką, pochylił się i wyszeptał jego imię.
Naumów po głosie poznał Kniphusena.
— A! to ty, rzekł, pocóż ci było narażać się, aby widzieć się ze mną! nic mi poradzić nie potrafisz, a żołnierze pilnujący mnie wydać cię mogą...
— Tego się nie obawiam — rzekł baron, mów prędko, w czym użyteczny ci być mogę.
— Dziękuję za to, żeś mi przed śmiercią dał poczuć serce braterskie. Idź! idź!
— Dwa słowa — rzekł Kniphusen. Jutro będą cię badali, możesz się ocalić wielką szczerością, wyznając wszystko.
Naumów oburzył się.
— Mógłbyś mi to radzić, nawet dla ocalenia życia? Cóż by ono potem było warte?
— Tak! ale na wszystko są sposoby, można mówić wiele, i nie powiedzieć nic.
— Wszystko to — przerwał Naumów, z cicha — są drobne środki, niegodne człowieka, który stoi nad grobem. Trzeba umrzeć, umrzeć z godnością.