Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie było. Wiedział tylko o transporcie przyborów wojskowych, który miał iść gościńcem i czekał aby nań napaść.
Obóz polski wcale nie był wykwintny, kilka szałasów z gałęzi, kilka wielkich ognisk około starej pustej budki leśnego strażnika, stanowiły wszystko. Ale wesołość, panująca wśród żołnierzy, starczyła za to, czego im nie dostawało.
W budce leśniczego nastawiony był samowarek, a na kłodach w miejscu stołków siedział pułkownik, który na siwej sukmanie miał odznaczającą go, biało karmazynową przepaskę. Był to człowiek jeszcze młody, blondyn z dużymi niebieskimi oczyma, z krótko podstrzyżoną brodą i dosyć długim włosem zarzuconym na ramiona. Twarz miał spokojną, ale czoło pofałdowane myślami. Naprzeciw niego na drugiej kłodzie dosyć niewygodnie przysiadł mężczyzna bardzo wysokiego wzrostu, niezmiernie chudy i kościsty, z rysami wydatnymi, bladej twarzy, której panującym wyrazem było jakieś niewysłowione szyderstwo. Gdyby nie ono, człowiek ten przypominałby doskonale sławnego kochanka Dulcinei, nieśmiertelnego kawalera z Manszy. W obozie zwano tego jegomości Bocianem, zapewne z powodu długich cienkich nóg, wyciągniętej szyi i ogromnego spuścistego nosa. Bocian miał na sobie kurtkę podbitą barankami, choć już było ciepło, myśliwskie buty i ubranie, torbę i ładownicę, na głowie słomiany śpiczasty kapelusz z pawim piórkiem, który go jeszcze czynił oryginalniejszym. Bocian był nieocenionym w obozie, bo w nim utrzymywał wesołość i do-