Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cie mnie, że tchórzem nie jestem, że z Moskalami w pakta żadne wchodzić nie myślę, że powstania chcę i wołam, że gdy inni widzą jego niemożliwość, ja pojmuję jego konieczność... ale mimo to wszystko, takiej walki na sztylety nie chcę i brzydzę się nią! Okrucieństwa oni nam sowicie wypłacić mogą, stokroć są dziksi od nas, tym nas zwyciężą, wspaniałomyślnością, godnością, spokojem, my ich zwyciężyć możemy tylko, bo tego im braknie...
Zamilkli nieco, Sierakowski przechadzał się po pokoju, chwytał z kolei co znalazł na stołach, na oknach, rwał, rzucał, oczy mu się paliły, usta drgały, przytomni nie byli w stanie walczyć z nim i szeptali między sobą.
W czasie tej rozmowy Kniphusen wypalił parę papierosów milcząc uparcie, wstał nareszcie i rzekł patrząc na Zygmunta, którego mniej znał niż innych.
— Wiele pan masz lat?
— Ja? śmiejąc się odparł Dołęga — no! dla czego?
— Dla tego, że czuję w panu świeży jeszcze oddech greckiej i rzymskiej historii i bohaterów Plutarcha... jesteś jak gołąb niewinny... nie mieszaj się pan do spraw politycznych...
— Dla czego?
— Bo im nie podołasz: rzekł powoli baron... na robotnika w tej brudnej robocie trzeba rąk zasmolonych, trzeba serca, co się nauczyło pogardzać człowiekiem, jego życiem i patrząc na cel nie pytać o środki... Jeśli się zapragnie w glansowanych rękawiczkach i białym krawacie wycierać kominy...