Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła, jak się te niegodziwe Polaki w pyle i krwi tarzali.
Kniphusen tylko spojrzał na nią ale tak jakoś dziwnie, jakoś głęboko, że jenerałówna poczuła się zawstydzoną i odeszła milcząca i niespokojna.
U Bylskich żałoba była w domu, perła rodziny, ulubieniec matki, poczciwy Kubuś, którego siostry żartem, ale nie bez przyczyny, czasem świętym nazywały, — padł, a staruszka matka nawet ciału dziecięcia chrześcijańskiego nie mogła wyżebrać pogrzebu. Chodziła biedna, szukając tego trupa, modląc się, aby go jej wydano i w cichości pogrzebać dozwolono. Ale nazajutrz znikły już ciała zabitych bez wieści, w głębinach Wisły; w nieznanych zakątkach, po plugawych pozakopywane dołach. Za wielką protekcją, zaprowadzono ją do cytadeli, gdzie jeszcze była jedna nie zasypana mogiła. — Niestety! nie znalazła tam syna, ale spłakała się nad zwłokami nieznanych dzieci innych matek, które gdzieś może także szukały swoich rodzonych, nie wiedząc o ich losie. W jednym dole leżały kupą obalone trupy, z sinymi ran śladami, a płeć ich, wiek, i męczeńskie stygmata o barbarzyństwie nieprzyjaciół świadczyły. Straszliwy ten obraz był dla staruszki smutnym lekarstwem na własną jej boleść, pojęła, że miała towarzyszki i towarzyszów, że nie była samą w swym sieroctwie i zmężniała poniesioną ofiarą. Oprócz syna utraconego miała jeszcze ranną córkę, około której łoża przesiadywała wraz z resztą rodziny. Rana Magdusi nie była niebezpieczną, kula przedarła tylko skórę, nie nadwyrężąjąc kości. Ale przestrach w