Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Teraz to coś gorszego. Pokazuje się ze wszystkiego, że Seweryn wpadł w oko Niemce... Hrabia zazdrośny zrobił jej scenę, a ona wprost uciekła do Tarnoboru!
Hasling śmiał się.
— Czego się pan śmieje? — spytała serjo pani Doliwowa. — Kończę opowiadanie. Zaledwie umknęła, pogoń za nią... Nadjeżdża rotmistrz, wyrzuca na oczy pannie Tekli jej postępowanie... ta zmięszana już się decyduje wracać do Śliwina, ale pan Seweryn nie dozwala, opiera się, kłóci i siłą odpiera rotmistrza. Słowem, piękna Niemeczka mu została.
— Cha! cha! cha! — zaśmiał się Hasling.
— Czego się pan śmieje?...
— A! a! bo to ktoś pani niepoczciwą bajkę splótł...
— Proszę pana — zaczerwieniona odezwała się sąsiadka — to jest impertynencja.
— Żadna impertencja mościa dobrodziejko, bo to wszystko bajka...
— Jak pan to śmiesz mówić?
— Śmiem, bo na połowę oczyma mojemi patrzałem, a połowę z ust najinteresowańszych, bo od hrabiego słyszałem.
— Pan byłeś u niego?
— Za interesem; ale taki był poruszony, że wszystkim opowiadał kto chciał słuchać.
— Więc nie tak było? — spytała Scholastyka.
— Całkiem przeciwnie. Hrabia pogniewał się na swoją Niemkę, ta dumna i zła z domu jak stała uciekła, sama nie wiedząc dokąd bieży. Na wpół drogi spotkał ją płaczącą pod drzewem jadący konno Seweryn Kotlina. Zaczęła przed nim na swój los narzekać, że się nie miała gdzie podziać... Co było robić? hę? musiał jej