Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jednej nocy miesiąca października, słotnej i chłodnej, chmurnej i ciemnej, bez jednej gwiazdy na niebie, gdy wicher wył przeraźliwy, i gałęzie drzew trzeszczały, a reszta liści szeleszcząc spadała na ziemię obijana wiatrem i deszczem — w chacie pustelnika świeciło się mdłe światełko, dym z niej przez otwarte drzwiczki kłębami wychodził.
Na murowanej figurze odbijał się blask wychodzący z chatki i oświecał część drogi. Pomimo wycia wichru i szelestu gałęzi, słychać było jęczący głos modlącego się starca, któren się podnosił, to zniżał i płaczem przerywał.
Jakiś podróżny otulony w płaszcz ciemny, stanął u drzwi i ciekawie ucha nadstawił; a z chatki dawały się słyszeć ciągle, przerywane to burzą, to płaczem, wyrazy:
— Przebaczcie mi! przebaczcie! Nie stójcie przedemną! Ty Stanisławie nie pokazuj mi rany na głowie, noszę ją w sercu; ty żono nie odsłaniaj rozdartych piersi, poszarpałem moje; i ty wdowo nie popychaj córki, cień jej przytomny mi zawsze. A! to twarz blada Szczuki, i krwawa rana! Zlitujcie się nademną! zlitujcie! przestańcie stać mi przed oczyma, pokutowałem, pokutuję, płaczę, żałuję za wszystko! Przebaczcie mi. Nie stójcie przedemną!,
— W imie Ojca i Syna i Ducha Świętego, oddalcie się! A! stoją! Przyszli za Bożym rozkazem, nie odpędzę ich krzyżem! Zlitujcie się! zlitujcie! Weźcie mi życie! Zadługo je i tak noszę, za długo cierpię i wymodlić śmierci nie mogę i umrzeć nie potrafię. A! gdyby umrzeć!
Tu jęknął starzec, padł twarzą na ziemię i szlochał, potem podniósł się i modlić zaczął.
— Panie Boże, ulituj się nad nędzą moją i weź mnie z tego świata. Przyjmij pokutę moją, oddal z przed oczów te mary, niech nie widzę ich wejrzeń, ich ran, ich łez, niech mnie opuszczą nierozłączni towarzysze, Panie Boże, ulituj się nademną!
I znowu modlił się, podniósł głowę i zakrył oczy.