Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ VII.

Nie daleko od Lublina, jest na drodze do Zawieprzyc wiodącej zielona dąbrowa, środkiem której kręci się droga parowem idąca. Dwie ściany jaru tego okryte są zaroślami dębowemi i leszczyną poplątaną, u szyi jego w środek lasu wychodzącej, stoi murowana figura, z żelaznym krzyżem u wierzchu. W dwóch murowanego słupa kondygnacjach świecą dwa obrazy. Niżej Chrystusa ukrzyżowanego, wyżej Marji matki jego.
Niedaleko od figury są jeszcze ślady chaty pustelniczej, która była przyparta do starego dębu. Przed kilkudziesiąt laty zamieszkiwał ją starzec z długą siwą brodą i głową łysą, który tam jałmużny u przechodzących prosił, siedząc nad drogą i szepcząc modlitwy.
Znali go wszyscy w okolicy pod nazwiskiem starego Jana i nikt nie przeszedł, żeby mu grosza nie rzucił, lub kawałkiem chleba z nim się nie podzielił. Nie wiedziano zkąd się tam wziął, kto był, ale widząc go ciągle na modlitwie, większą część dnia klęczącego gołemi kolanami na twardej ziemi, przeciw krzyża, i zatopionego w rozmyślaniu, oblewającego się łzami, bijącego w piersi wyschłą ręką — każdy go szanował i litował się nad nim; każdy, choć nie prosił pustelnik, rzucał mu grosz pod nogi nie przerywając modlitwy, lub kładł chleb na progu chatki.
Jakakolwiek była roku pora, czy śnieg wiał zamiecią, czy słońce paliło lipcowe, stary zawsze pół dnia klęczał pod figurą, patrzając oczyma wypłakanemi na żelazny krzyż; bijąc się w piersi i łkając głośno. — Ubranie jego było z grubego sukna, podarte, sznur je prosty podpasywał, łysa głowa nie znała pokrycia.