Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co to jest? kto to? Co?
Wołano zewsząd, z karety bojaźliwie ukazała się głowa kobiety i starca. Konie się zatrzymały.
— Zbójca! zbójca! — wołano.
W tem sługa, który pilnował Maleparty gdy go pod pozorem obłąkania więżono — zakrzyczał:
— To pan!
Na te słowa drzwiczki się otwarły i Zuzanna wychylając się, rozkazała:
— Związać! związać!
— To pan! — powtórzył sługa.
— Wsadzić go do drugich sań związanego! — zawołała głośniej Zuzanna.
— Kto ranny? — spytał starosta tchórzliwie.
— Nikt dzięki Bogu i mamy go w reku — odpowiedziała córka. — Nie puszczajcie go — krzyknęła do ludzi — związanego prowadźcie na saniach z nami, a pierwszy co słowo o tem piśnie, służbę utraci, jeźli nie gorzej. Ruszaj — dodała do furmana, zamykając drzwiczki i spuszczając firanki. — Ruszaj.
Strzał Maleparty pospieszny i nie wprawną ręką kierowany, przebił tylko deskę w karecie, i nikogo nietknąwszy, kula na wylot przeszła i utkwiła w śniegu o kilkadziesiąt kroków. Napróżno rozpaczliwie się broniąc, bił i szablą i ręką i rusznicą z kolei schwytany; ludzie porwawszy go z tyłu związali i w milczeniu rzucili na sanie. Koń wychwycił się i pobiegł w las wierzgając, a dwór w milczeniu popędził doganiając wyprzedzającą go karetę. Przez cały las wczwał lecieli wszyscy, lękając się nowej zasadzki.
Na noclegu w osobnej izbie umieszczono z rozkazu żony Malepartę, który ryczał z gniewu i złości całą noc. Nazajutrz rano nim słońce weszło, upakowano się do drogi i z widocznym ruszono pospiechem; ludzie szeptali między sobą, starosta i Zuzanna ponuro milczeli.
— Mamy go więc znowu w swoim ręku — odezwała się ku południowi Zuzanna. — Pan Bóg ocalił nas. Co teraz z nim poczniemy?