Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Weźcie no na uwagę — rzekł z cicha — czekaliście dłużej, możecie poczekać krócej. Nie wyrywajcie się, bo dalipan to nie rozum! Nic nie zrobicie, a nadstawicie szyi nadaremnie.
— Alboż o to dbam?
— Ale dbacie choć o tę zemstę? — rzekł Nuchim, ruszając ramionami.
— Nie wątpicie o tem, spodziewam się, kiedym dla niej z wami się aż związał!
— No, to dla tej zemsty, jeźli ją mieć chcecie, wybierzcie sobie inną porę. Znajdziemy ją jeszcze. Jadą na wieś, nadybiemy łatwo po nocy samę jedną.
— Może i macie słuszność — rzekł siwy — ale czekać, czekać, kiedy się już tyle czekało, tyle wycierpiało, wymęczyło szukaniem zemsty, i ma się ją w ręku.
— Cóż wy to nazywacie, że ją macie w ręku? — rzekł Nuchim. — Licho tam pozna w którym powozie jedzie.
— Ja poczuję — rzekł stary.
Nuchim się uśmiechnął.
— Ludzi pełno!
— Cóż mi ludzie! niech mnie potem zabiją! muszę się pomścić!
— No! to jak sobie chcecie, ale wcale nie rachujcie na nas. — To mówiąc odszedł. Stary począł się namyślać, chodzić i rzuciwszy strzelbą o drzewo z niechęcią, usiadł znowu milczący u ogniska. Otaczający go patrzali nań i milczeli.
Któryż z czytelników, w siwym wychudłym starcu, nie poznał jeszcze Maleparty? On to był w istocie. Wymknąwszy się z Warszawy ze stu czerwonemi złotyma, szybko się ku Lublinowi puścił i wyszukał dawnego towarzysza pierwszej swej zasadzki, przechrztę. Z nim razem ułożyli czyhać na starościnę i albo ją żywcem porwać, albo zabić. Mecenas chciał zemsty koniecznie i wahał się jeszcze jak ją miał spełnić. Trzy całe lata szukali z Nuchimem sposobności rzucenia się na starościnę i nie znaleźli jej. W Warszawie,