Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

serca, które czasem tylko strach sprawiedliwości ludzkiej przejmował: jej jednej się lękał, w inną nie wierzył a raczej nigdy o niej nie pomyślał.
Przerażony strachem gdy mu się ukazał ze swoim szatańskim śmiechem i jednem okiem przymrużonem przechrzta, potem u progu kaplicy Nastazja, obłąkany prawie, gdy ujrzał widma ukazujące mu się nad ołtarzem, znajome postacie co nie raz we śnie po mózgu jego błądziły, Rózi, jej matki, Stanisława i Szczuki — gdy ujrzał przed sobą srogie oblicza pokrzywdzonych, zabitych, zelżonych ofiar swoich; pierwszy raz Maleparta zadrżał w swojem sercu, nie strachem ziemskiej sprawiedliwości, ale bojaźnią wiecznej kary, włosy najeżyły mu się na głowie i serce na chwilę bić przestało, a krew krążyć.
Pierwszy raz ujrzał Boga i piekło w tem widzeniu, pierwszy raz zadrżał w duszy o wieczność.
Błyskawicą, w mgnieniu oka, przesunęły się przed nim wspomnienia występków, począwszy od pierwszej niewdzięczności, aż do ostatniej, od zabójstwa na duszy, do zabójstw na ciele, na majątku, na sławie.
Jedna ta chwila stanowcza zmieniła człowieka całego, jakby zasłona która przed nim kryła świat drugi, rozdarła się nagle, spojrzał weń i przestraszył się. Upokorzony, on co dotąd dumny był tylko szczęściem swojem i nieprawością, przerażony został nikczemnością własną.
Jak się to stało? Bóg jeden wie tylko. W izbie sypialnej, padłszy na krzesło rozmyślał już nie jak z rana, o nowych podejściach i oszukaństwach, ale o zmyciu z duszy czarnych i krwawych plam, co na niej kamieńmi ciężyły od chwili dopiero, a już jakby od nich cierpiał wieki. Spojrzał powstawszy na Zuzię, nie z radością człowieka, co dosiągł upragnionego celu, ale z litością, z jaką się spogląda na ofiarę.
Ten wzrok zmieniony postrzegła żona i cofając się zawołała:
— Co ci jest? czego tak patrzysz na mnie? na Boga, co ci jest!