Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Lepiej, bo za pieniądze.
— Nie pójdziemy za żadne w świecie.
— To mi wszystko jedno, ja sam pójdę! — zawołał siwy. — Dajcie mi konia i strzelbę.
Wszyscy umilkli, poglądając na siwego, który jakby się zaraz wybierał, sięgał po strzelbę stojącą pod dębem i szukał konia oczyma.
— Nie spieszcie się — rzekł Nuchim — oni jeszcze popasają, i nie prędko zapewne z karczmy wyjadą.
— Wolę poczekać, niż chybić chwili, której tyle lat czekałem! O! nareszcie, będę ją miał w ręku. Czekałem na nią długo! wystałem się nie raz w nocy na ulicy, pod domem, namarzłem napróżno, postoję teraz. W którym jadą powozie?
— Powozów cały szereg: w jednej karecie jedzie kobieta z starym mężczyzną, mruknąłem prosząc ich o jałmużnę, stary kazał mnie odepchnąć, kobieta ani spojrzała.
Siwemu zabłyszczały oczy.
— Dajcież mi konia! — dajcie mi konia! — zakrzyczał — żwawo konia.
— Napróżno się spieszycie, jeszcze będzie dosyć czasu!
Nuchim wstrzymywał napróżno siwego, który się rwał, wołał aby mu podano konia. Ale nikt go dać nie chciał, a nareszcie jeden się odezwał:
— Chyba za niego zapłacicie, bo i wy i koń przepadniecie niechybnie: gdzież się na taką ciżbę porywać jednemu!
Zacisnął usta siwy, dobył kieski skórzanej i spytał.
— A co za konia?
— Wiele dacie za niego? — rzekł jeden.
— Co chcesz za konia! co chcesz!.... gadaj — zawrzeszczał stary.
— Dziesięć czerwonych.
— Na masz, dawaj mi go!
W milczeniu przywiedli konia, i już nań miał siadać stary opatrzywszy rusznicę, gdy Nuchim porwał go za rękę i odprowadził w krzaki.