Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziła, uciekła, on ją przyjął nazad do domu, za co zawdzięczając uczyniła mu zapis.
— Poczciwy, dalipan poczciwy człowiek! — krzyknął starosta.
— Zresztą — dodał rotmistrz — plotą tam o nim banialuki, ale lepiej informowani je zbijają i wielce go z talentu i zdatności wychwalają. Mówią, że teraz na trudne sprawy nie ma już nikogo po nim.
— I więcej nic? — spytał starosta.
Rotmistrz się zadławił i wykrztusił:
— A nic.
— No, chwała Bogu! odetchnąłem — rzekł starosta — to wszystko głupstwo! Idźcie spocząć rotmistrzu.
Pan Atanazy wyszedł jednemi drzwiami, a panna Katarzyna drugiemi. Rotmistrz rad był, że wypowiedział co postanowił, bo mu ciężyło na sercu wytłumaczenie i sumienie gryzło.
W kilka dni potem, listem zawiadomiony pan poseł, któremu na sejm do Warszawy jeszcze nie rychło jechać było potrzeba, przekonał się, że rotmistrz nic nie wyspiewał i projekt dawny trwał niezmieniony. Wyrzeczono termin oświadczeniu solennemu, zaręczynom i weselu. To odbyć się miało tem prędzej, że Maleparta nic nie wymagał; oświadczył że się obejdzie bez wyprawy, byle przyspieszono termin, gdyż jemu na sejm jechać potrzeba było. Staroście także do Warszawy mocno się już chciało. Jednakże mimo to starosta jedynaczki córki wydać nie mógł za mąż, nie wyprawiwszy szumnego wesela; rozpisał listy do krewnych, znajomych, przyjaciół i dalekich powinowatych, zapraszając na ten obrzęd. Sposobił się doń jak mógł najwspanialej, a tem łatwiej to przychodziło, że za pieniądze mecenasa.
Oświadczenie solenne i zaręczyny odbyły się w asystencji bardzo licznie zgromadzonej szlachty, przy wiwatach, wystrzałach, kielichach wychylanych noc całą, po których odchorowali prawie wszyscy, a niemniej jednak nazajutrz uwielbiali gościnność gospodarza i unosili się nad wybornem przyjęciem jego. Zuzanna była