Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeden kieliszek!
Dano tedy panu Bryndzy wódki, a on zatarłszy czuba i pokręciwszy wąsa, jął rozpowiadać i swoje przyjęcie, i rozmowę i szczegóły o których się dowiedział, i domysły wreszcie swoje.
Starosta słuchał go z uwagą, niekiedy przerywając sobie tylko wykrzyknikiem.
— Zkąd jemu takie majętności! Imię szlacheckie ledwie, a majątek pański! Co to? chyba wychrzta jaki, bo jak żyd bogaty i żyje jak żyd! Jakże się dorobił tej fortuny?
— Nikt nie wie — rzekł rotmistrz, — zdaje się że jurysterją, mecenasował w Lublinie.
— I powiadasz — ozwała się p. Katarzyna — że ci dał do zrozumienia, iżby się chciał żenić?
— Wyraźnie.
— A waćpanna zawsze tylko w każdym męża szukasz! — z wymówką i przekąsem zawołał starosta. — Jakiś podejrzanego może nawet szlachectwa człowiek! Fi!
Panna Zuzanna ruszyła także ramionami, z politowaniem spoglądając na ciotkę.
— Niewiedzieć kto, i stary jeszcze i brzydki.
— Waćpannie tylko adonisy w głowie! — gorzko odparła Katarzyna. — A co do mnie ani mi się śniło myśleć o nim. Waćpaństwo ze starostą, zawsze mi najdziwaczniejsze myśli przypisujecie. Przecież gdybym tak za mąż wyjść chciała, to bym dawno poszła.
— I powiadasz, — przerwał niecierpliwie starosta obracając się do rotmistrza — że wcale nie wygląda na pana?
— Najmniejszej rzeczy, ot taki szlachcic pokorny jakby zagonowy, a na czole mu wcale nie jasno i czegoś jakby markotny, jakby niespokojny.
— Nie wie co robić z pieniądzmi — ozwał się wzdychając starosta. — A! gdyby mnie oddał, nie chmurzyłbym czoła!
— A grzeczny? — spytała p. Katarzyna.
— Już to nie wielki polityk — odparł po chwilce