Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I może byś się chciał ożenić?
— Ożenić? ba! zapewne, gdyby dobrze — rzekł Maleparta. — Nie mając dzieci, obowiązków.
— A familja.
— Nikogo z familji. Ożeniłbym się gdyby w dobrym domu i gnieździe.
— Nic łatwiejszego.
— Ale bo ja jestem trudny.
— I masz nim być prawo.
To mówiąc i widząc że już głównego celu podróży swej dopiął prawie, dowiedział się co chciał, zaprosił — rotmistrz dobył swojego zegarka:
Hora canonica.
— Napiłbyś się wódki, p. rotmistrzu?
— Z ochotą.
Poszedł z pokoju mecenas dysponować przekąskę, pan Atanazy spiesznie rzucił okiem na papiery po stole rozrzucone. Na wierzchu był spis funduszów mecenasa, w ziemi, kapitałach, fantach i t. p., nie wiem dla czego sporządzony i jak tam lezący. Chciwem okiem przebiegł go rotmistrz, notując w głowie, aby mógł powtórzyć staroście co się dowiedział z niego.
— Ależ bogaty! ależ bogaty — powtarzał — to Krezus! A jak żyje! Osobliwsza rzecz, miałżeby być tak skąpy?
Nadszedł Maleparta, a za nim odarty chłopiec niósł przekąskę lichą. Po odejściu posługacza, rotmistrz znowu wdał się w rozmowę.
— W głowę zachodzę — rzekł, czemu to wielmożny pan dobr., miły sąsiedzie, przy takiej fortunie, używać jej nie chcecie, i żyjecie gorzej szlachcica na jednej wiosce.
— Miły panie rotmistrzu — odparł szydersko uśmiechając się mecenas — fortuna to dorobkowa. Gdybym był na niej żyć zaczął od razu dobrze, jak nie jeden szlachcic co wprzód zjada nim ma, nie doszedłbym do takiej majętności. Ja myślę skończyć na tem od czego drudzy poczynają.
— Święte słowa jego! — zawołał rotmistrz — ależ czas użyć, gdy się ma.