Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/14

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Co tam u was słychać, panie arędarzu?
    — A co ma być słychać, wielmożny panie — ot — bieda jak zawsze. Pan zdaleka?
    — Zdaleka!
    — A dokąd?
    — Ja tu jadę do dworu.
    — A jasny pan dziedzic?
    — Nie będzie teraz.
    — Szkoda, jego tu czekali, pan rządzca nagotował się, dwór wyporządzili.
    — Jakiż to człowiek wasz rządzca?
    — Bardzo dobry człowiek.
    — Nota bene — mruknął sobie pod nosem Maleparta, którego już poznać musieliście: — chwalą go wszędzie, musi albo mieć z niemi stosunki i szachry, albo do niczego. Z kogo najwięcej korzystają, tego zawsze najbardziej chwalą. — Potem odezwał się do arędarza:
    — Nic nowego u was?
    — Nic, tylko co my jasnego dziedzica czekali i niedoczekali. A może — opamiętywując się dodał — pozwolicie naliwki kieliszek?
    — A dobrze — rzekł Maleparta.
    Żyd pobiegł i powrócił zaraz z flaszką, w której się coś czerwonego bełkotało, a na szyjce jej przywiązany sznurkiem telepał się brudny korek.
    — Zdrowie wielmożnego pana.
    — Do waści panie arędarzu.
    — Można jegomości popytać — odezwał się arędarz po nalewce — co to za człowiek nasz pan?
    — Hm — rzekł podróżny — ciężki człowiek!
    — Ciężki? — spytał żyd ciekawie — czemu on ciężki?
    — Nie wierzy nikomu i nie lubi żeby go kradli — a pieniądze...
    — A wa! — ozwał się arędarz — lubi słyszę pieniądze bardzo!
    — O lubi! Powiedzcież mi no nawzajem, a rządzca tam jaki u was?
    Żyd zrobił minę. — Nu jaki? Dobry człowiek!