Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wołał nadbiegając z drugiej sieni pan rządzca. Wasani oszalałaś, żeby swoje motki pokłaść na widoku i...
— Pilnuj jegomość swego nosa — odpowiedziała rezolutnie jejmość, podpierając się w boki — a zobacz wprzód czy konie twoje powyprowadzali, to gorzej niż motki. Ja się o swoje nie boję.
— A masz wasani rację! Mówiłem temu gapiowi Pawłowi, żeby konie wyprowadził do karczmy, i jeźliby pytano, nie powiedział czyje.
— Idźże wasan dowiedz się o swoje konie; a włodarzowi powiedz, że mu dasz co, jeźli we wszystkiem, o czem go przestrzegano, posłuszny będzie, bo mówią że bardzo pyta i wgląda.
Ledwie kończyli rozmawiać małżonkowie, nadbiegł włodarz pytać, co zrobić z żydem, który skóry z magazynu chciał zabierać wedle umowy.
— Daj mu w kark i wypędź go za wrota! — odpowiedział lecąc dalej rządzca.
Gdy się to dzieje we dworze, nie mniejszy ruch na wsi, chłopi zabierają się witać nowego dziedzica i już u wjazdowych wrót do wsi nakryto stolik, postawiono chleb, sól i wódkę. Starzy gospodarze gwarzą poglądając na drogę.
Arędarz ubrany w nocny żupan, z rękami w kieszeniach, niespokojny spaceruje przed karczmą, szwargocąc coś sam do siebie. Bachury wyglądają oknem, Sore patrzy z alkierza.
Pod kościółkiem wiejskim zebrali się dzwonnik, organista i proboszcz, sobie także wyglądając kollatora, o którym tymczasem doszłe ich wieści, powtarzają. Przed każdą chatą ktoś stoi, to kobieta z wiadrem w rękach, to chłopek z siekierą, to dziecko, a wszyscy patrzają na drogę, bo oczekują nowego dziedzica.
Aż zapyliło na gościńcu, zadzwoniło, zaturkotało, i zbliżyła się poszóstna kolasa z hajdukami, stangretem, konnemi; wszyscy pewni byli że to dziedzic jedzie i zebrali się patrzeć, witać, winszować. Za zbliżeniem się jednak powozu postrzegli, że to sąsiad był tylko, jadący w odwiedziny, pan starosta Poraj z jedy-