Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pytaj! Nie chciej wiedzieć o niczem!
— Dla czego? — zapytał starosta bledniejąc i mięszając się — dla czego?
— Radzę ci starosto, zostaw mnie z mojem sumieniem i przeszłością samego. Nie wchodź w nie, bo żałować tego będziesz!
Starosta coraz bardziej i widoczniej przelękniony, zamilkł, Maleparta chodził po izbie wielkiemi kroki, szybko, nareszcie odezwał się jeszcze:
— Póki możesz nic nie wiedzić, nie chciej się dowiadywać. Bądź spokojny, nic ci nie grozi, nawet przezemnie żadna plama na was nie spadnie: bądź spokojny.
— A więc są plamy!! — zawołał starosta załamując ręce — tyś mnie oszukał, tyś nie szlachcic!
— Mówiłem wam i powtarzam, że tu wcale nie o to chodzi. Na szlachectwo są dowody.
— Więc cóż być może więcej, co cię plami?
— Starosto! nie pytaj mnie dla siebie samego!
— Byłeś juristą, to wiem, mogą cię potwarzać, mogą....
— Mogą i będą — dodał Maleparta. — Ale kogoż nie potwarzają? Starosto uspokój się, zaufaj mi. Nic ci nie grozi, pozyskałeś coś chciał, masz pieniądze, masz zapewniony dla córki majątek, nie chciej więcej, nie dowiaduj się. Moje niech zostanie przy mnie. W Warszawie żywa dusza mnie nie zna.
— Więc to tylko o tę nieszczęsną jurysterją chodzi? — pytał starosta nalegając.
— Tak, tak, o nią — trochę szydersko rzekł potakując Maleparta.
— Ale to nic!
— To nic!
— Dla czegoście mnie nastraszyli tak?
— Bo nie chcę abyś mnie badał starosto.
Popatrzeli na siebie przez chwilę i wyszli oba na salę, gdzie już goście się gromadzili na obiad. Wszystkich oczy zwrócone były na nowożeńca, który wiedząc o tem, przygotowany, wytrzymał badające wej-