Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stasz z tego co ci daję?
— Bo to mam od ciebie.
— Także mnie nienawidzisz?
— Nienawidzę, gardzę tobą.
Maleparta hamował swój gniew i wyszedł mówiąc:
— Masz słuszność!
Krótka ta rozmowa, wielce zadziwiła Rózię, domyślała się ona zdrady i pod tąż nową odmianą, nie wierzyła jej, a mimo tego myślała czemu i jak doszedł do niej Maleparta.
— Chce mię pokonać łagodnością, przekupić — mówiła w duchu — ale i to napróżno!
Potem myślała i myślała długo, a poczciwe jej serce wzdrygało się na domysł, że może on prawdziwie stał się lepszym, a ona grzeszy nie wierząc poprawie. Upływały dnie, tygodnie, miesiące. Maleparta już się nie pokazywał, ale nie zmienił sposobu postępowania swego, owszem zdawał się usilnie pracować, aby przekonać Rózię, że chciał być dla niej nadal cale innym. Z alkierza przeniósł ją do dawnej izby, którą zajmowała przed śmiercią matka, zebrawszy się na wyporządzenie jej, co się wspaniałem prawie wydawało po nagiej izdebce. — Nie zamykał jej już na klucz, a choć pilny był dozór nad nieszczęśliwą niewolnicą, ona go przynajmniej nie widziała. Znalazła przygotowane suknie świeże, porządeczki i ochędóztwo białogłowskie, (jak je podówczas zwano) nawet klejnociki w szufladce puzderka. Wszystko to było z zastaw żydowskich, poprzerabiane w części, w części odczyszczone tylko: innych potrzeb dostarczyli żydzi, bo Maleparta pożyczając potrzebnym pieniędzy, narzucał na nich rozmaite kontrybucje, krom procentów.
Rózia, która z początku wzbraniała się dotykać rzeczy przesyłanych przez męża, mimowolnie potem z musu użyć ich znaglona, nareszcie machinalnie do nich nazwyczaiła się. Ale używając myślała zawsze, że w tym jest ukryta zdrada, tajny cel jakiś. Tymczasem Maleparta nie wchodził prawie, nie ukazywał się i niczego nie żądał. Rózia zaczynała przypuszczać,