Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do nowej traktacji.
Chciał on więcej wymódz na Maleparcie, ale napróżno, uparty mecenas niepostępował nad parę tysięcy złotych.
— Zwróćcie na to uwagę, dodał, że czynim sobie wzajemne zapisy.
— Na których wy najwięcej zyskacie — przerwał Zawada.
— Kto to wie, kto zyskuje? Żona moja i tego co ofiaruję, nie mogła się nigdy spodziewać. Ale chcę spokojności i dla tego tylko ciężki dla mnie proponuję układ. Przyjmijcie go, bo dalej i tego nie otrzymacie.
— Spiszmy więc punkta zgody — rzekł p. Zawada — i pojedyńczo nad niemi się zastanówmy: ja z mojej strony, wy ze swojej uczyńcie projekt kombinacji.
— Bardzo dobrze.
Tak przez dni kilka przeciągały się traktacje, które niechybiły spodziewanego przez Malepartę skutku i uspokoiły nieco Rózię, bo jej Zawada codziennie donosił o zbliżającym się i mającym dojść układzie. Pewniejsza będąc tem, biedna kobieta, sądziła że może bezpiecznie już wyjść na miasto i w święto znajdować się w kościele; tego tylko oczekiwał Maleparta czekający na nią.
Dependent jego nieustannie szpiegował, zasadzony od rana do nocy, niedaleko fórty klasztoru. Dwakroć donosił już mecenasowi, że widział wychodzącą Rózię, ale ten aby ją bardziej upewnić, nie próbował nawet porwania. Tymczasem mniemane układy szły dalej i zbliżały się ku końcowi z wielką radością p. Zawady, który rad był, że cokolwiek dla biednej żony uzyszcze. Wieczorem ostatniego dnia, kiedy już chodziło tylko o podpisanie sporządzonej komplanacji przy świadkach i wniesienie jej do akt, pomocnik nasadzony dał znać Maleparcie, że Rózia weszła do Jezuickiego kościoła na nieszpór, sama jedna. Wprzód bowiem chodziła ze staruszką, jak ona mieszkającą w klasztorze.
Maleparta z dwoma ludźmi swymi dopadł kościoła, przygotowawszy niedaleko kolasę z parą koni, i gdy