Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

próżno czatuje, postanowił użyć innego sposobu, zwykłego sobie — zdrady. Udał się więc do p. Zawady mecenasa, któren mu dawniej od żony propozycje czynił, a teraz od śmierci p. Stanisława już milczał, nie proponując więcej układów, ani grożąc procesem.
— Słuchajcie — rzekł mu Maleparta — czy zawsze trwacie w myśli procesu przeciw mnie?
Zawada pochwycony niespodzianie nie wiedział co odpowiedzieć, ale po chwili namysłu zawahawszy się, rzekł, że chociaż to się przeciąga, nie obejdzie się bez kroków prawnych.
— Przyjmiecie propozycje zgody — odemnie?
— Bardzo chętnie.
Zawada nie wiedział jak Panu Bogu za te szczęśliwe dyspozycje dziękować, i z trudnością tłumił radość swoją.
— Posłuchamy, jakie nam waćpan podasz.
— Uczynię co tylko mogę, aby tę gorszącą sprawę stłumić.
— Bardzo sprawiedliwie, mecenasie; powiedzcież mi co zamyślacie uczynić?
— Ofiaruję alimenta mojej żonie, która podpisze układ, wzajemne dożywocie i zapis wzajemny, w razie bezprzytomnego zejścia.
— Majątki zostają w wazsym ręku?
— W moim — daję alimenta.
— Cóż dać myślicie? Połowę intrat przynajmniej!
— Zapominacie — odparł Maleparta — że te intraty jeszcze mi nie powróciły wyłożonych kosztów prawnych.
— Chciejcie mi wyraźnie powiedzieć, ile ofiarujecie?
— Parę tysięcy złotych rocznie, dwoma ratami. Żona moja będzie mogła obrać sobie mieszkanie gdzie zechce i zupełnie zostanie swobodną. Zobowiążę się do dobrowolnej separacji.
— Pomówię o tem z nią.
— Pomówcie niezwłocznie.
Nazajutrz p. Zawada, który pospieszył do Rózi z niespodziewaną a szczęśliwą wiadomością, przystąpił