Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go z brzegu, dosiadł, zaciął silnie — poleciał! Sam nie wiedział, jak przebiegł przestrzeń dość znaczną dzielącą go od mostu, i wpadł na przedmieścia, jak przebył żydowszczyznę. Odetchnął dopiero w Grodzkiej bramie, gdzie spamiętawszy się nieco zsiadł z konia, nikogo blizko nie widząc, puścił go wolno, a sam pobiegł pędem do kwatery. Tu ledwie mogąc rozeznać klucze, odmykał i ryglował za sobą szybko, bezprzytomnie; wpadł na górę i oglądając się, nasłuchując, cały drżący, siadł za swój stół, na którym topniała reszta niedogorzałej świecy. Włosy stały mu kołem, oczy słupem, ręce się trzęsły, zęby szczękały, serce biło przez piersi całe, zimny pot go oblewał.
Zaledwie usiadł i ochłonął nieco, gdy głos tuż podle niego słyszeć się dający przeraził go tak, że się schwycił z siedzenia i rzucił w stronę z której wyszedł, z rozstawionemi rękoma, jakby miał zdusić napastnika.
— Na Boga! co to mecenasowi? — zakrzyczał wystraszony dependent.
— A! to ty! — zawołał Maleparta.
— To ja! i nie pojmuję co się z jegomością dzieje! Gdzież jegomość biegał, zkąd powrócił taki przestraszony, poalterowany?
— A jak wiesz — krzyknął mecenas — żem biegał, żem poalterowany? Po co mnie szpiegujesz? Na co?
— Na miłość Boską — ozwał się dependent — cóż ja winien że mam oczy i uszy. Leżę na tapczanie i czekam na jegomości w antikamerze, toć musiałem słyszeć jak powracał.
— Ja nie chodziłem nigdzie.
— A zkądże?
— A tobie co do tego, trutniu.
— Niechaj trutniu, ale jegomość dalipan coś nie swój — cóż się stało?
— Milcz i spij, kiedy cie nie pytam.
— Milczeć będę, a spać choćbym chciał nie mogę.
— Idź precz.
— Dalipan oszalał — szepnął dependent. Stukanie do drzwi silne i natarczywe słyszeć się dało i w je-