Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mam, ale go dostanę — odparł zapinając się Maleparta i wybierając w chwili.
— A pieniędzy te z sobą nie bierzesz? — spytał przechrzta.
— Wypłacę je potem, gdy się wszystko spełni, tu, na miejscu, możecie mi zaufać, macie mnie w ręku.
— Djabła w ręku!
— A jakżeż?
— Chcąc ciebie zgubić, trzeba by jednemu głowę nadstawić.
— Ależ mnie z sobą macie?
— A kat nam po tobie, jak nie masz pieniędzy. Ale nie czas się spierać, godziny upływają, musimy jechać, a ja jeszcze pozbierać ludzi moich biegnę. Wyjeżdżajcie natychmiast i czekajcie na nas u mostu, jeślibyście wprzód przybyli; jeśli nie, to my tam na was czekać będziemy, tylko nie spóźnijcie się, bo skoro księżyc zejdzie, deputat wyjeżdża.
— Dużo on ma ludzi z sobą?
— Samoczwart. — Jednego nie ma co liczyć, słyszę, bo gapimucha i do szabli niezdara. Ale nim do szabel przyjdzie, naprzód ich z rusznic pozdrowim, a ja mam celną strzelbę i guzikiem nabitą. Strzelałem nieraz po nocy do wilka, trafię i do człowieka.
Wzdrygnął się nieco mecenas, słysząc jak zimno mówił ten człowiek o zabójstwie i dreszcz go przeszedł na myśl, że równie obojętnie jemu by będąc zapłacony w łeb wypalił; ale chęć pomszczenia się przemogła i natychmiast wybierać się począł do drogi, od wszelkiego przypadku zostawując umyślnie świecę zapaloną w kwaterze, aby się światłem tym poświadczyć, że był u siebie. Ludziom powiedział, iż siada do papierów i drzwi zamyka, a sam wkrótce po odejściu przechrzty wysunął się cichaczem z domu wprost na żydowszczyznę. Biło mu potężnie serce, ale nie strachem, nie niespokojem sumienia: złością tylko i gniewem, co zawrzały na zbliżającą się chwilę nasycenia zemsty.
Na żydowszczyznie u znajomego żyda faktora, co mu posługiwał, znalazł łatwo konia z siodłem, i cho-