Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakiś człowiek w odartej opończy, podejrzany z postaci i podobny rozbójowi, bo twarz miał, mimo że ją okrywała kapuza, czerwoną i porysowaną od szabel, całą w narościach, guzach i szramach. Stał on w bramie, w ciemnym kącie, i na głos pana Jerzego zbliżył się ku niemu, pytając:
— To więc jaśnie wielmożny deputat dziś jedzie?
— A na co to waszmości?
— At, zwyczajnie biedota, chciałbym się do niego dostać za jałmużną i poradą, to czatuję kiedy by go zastać w domu można.
Tu skłonił się do kolan panu Jerzemu, co mu zawsze zwłaszcza przy ludziach wielu smakowało, i dodał:
— Za pozwoleniem jaśnie wielmożnego pana.
— A co to chcesz kochanku?
— Kiedy też jaśnie wielmożny deputat powróci?
— Zapewne jutro wrócimy.
— I daleko to jedzie?
— Nie daleko, na łowy ku Zawieprzycom.
— I tak zaraz dziś?
— A dziś, po księżycu.
— I zapewne już go teraz widzieć nie można?
— Przyjdźcie jutro, albo lepiej pozajutro rano, gdy wszyscy suplikanci się zbiorą.
— Kłaniam do stóp jaśnie wielmożnemu panu.
— Bądź waćpan zdrów.
Odartus szybko odszedł i za bramą zniknął. Pan Pękosławski powrócił na górę.
Wróćmy teraz do Maleparty, który w chwili gdy się to dzieje, chodzi niespokojny po izbie, nie patrząc nawet na leżący przed nim stos papierów.
Mrok padał i zapalona świeca stała już na stoliku, gdy ostrożnie otwarto drzwi i wsunęła się postać w czarnym płaszczu, w której łatwo poznać było przechrztę.
— Nie mam czasu do stracenia — rzekł przybywający spiesznie — deputat dziś jedzie nocą na łowy ku Zawieprzycom, zasadzamy się w sześciu na drodze. Wybieraj się co najrychlej. Masz konia?