Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co ci jest? W imię Boże, człowiecze! Co ci się stało?
Tak mówił do niego ojciec Józef, kapucyn, który stał przed nim i żegnał go krzyżem świętym.
— Upamiętaj się! dokąd lecisz? — Co ci się stało? człowiecze! Bóg z tobą!
— Co mi jest? zawołał Maleparta. — Co mi jest? Puszczaj! nie powiem, nie wiem, oszalałem! Czuję policzek na twarzy — chcę zemsty!
— Bóg z tobą! zatrzymajże się choć na chwilę! Zemsta ci nie da spokoju; mów, co to jest? Gdzieś był?
— Nie mogę, nie mogę — zaryczał Maleparta — powtórzyć nie potrafię, odpowiedzieć nie umiem, wszystko stracone!
— Cóż się stało?
— Chodź do mnie.
— Nie powinienem cię opuszczać w takim stanie — odrzekł kapucyn, i wziąwszy pod rękę Malepartę, powiódł go szybko do jego domu. Tu padł na łóżko mecenas i chwilę bez przytomności leżał, pobladł straszliwie, dychał ciężko, nareszcie jakby ta burza powoli osiadać zaczęła i uspokajać się, coraz nieruchomszy leżał — pot tylko zimny kroplami występował mu na czoło.
Oczy obłąkane, przemknęły się, usta ścięły i powstał żółty, z wywróconemi rysami twarzy, ale na pozór spokojny.
Kapucyn widząc go uśmierzonym, powtórzył swoje pytanie.
— Powiedzże mi, co ci się stało?
— Mnie? nic! Zrobiłem głupstwo i odpokutowałem za nie — wyrzekł nareszcie zgrzytając zębami Maleparta. — Powiedz mi ty ojcze coś zrobił. Czy wyszukałeś moją żonę? Czyś ją nawrócił do powrotu?
— Wiem gdzie się znajduje — odpowiedział kapucyn, — ale dałem słowo, że tego nie wyjawię. Ona mi wyznała wszystko, i wiem dla czego od męża uciekać musiała. Uczynek to zawsze naganny, ale na ten raz może wybaczony.