Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ IV.

U bramy deputackiej kwatery wyrwał się z rąk dworzan Maleparta, i rwiąc włosy z głowy wybiegł jak szalony na miasto. Uniesienie zbyteczne go zgubiło i zawiodło gdzie się dojść nie spodziewał. Mało by go bolał policzek gdyby był potajemnie dany, ale sromota w obliczu tylu ludzi, ale języki ludzkie, co z tego wypadku ukuć mogły niewiedzieć jakie dziwy, ale skompromitowana sprawa cała!! Idąc do pana Stanisława sądził, że trafi na tem łatwiejszego, tem pokorniejszego, że do winy poczuwającego się człowieka; stało się przeciwnie. Chcąc wymódz na nim wyznanie, za daleko się posunął rozdraźniony, i zyskał tylko sromotne uderzenie, haniebne wygnanie z domu, a co najgorsza, wzgardliwe oswobodzenie, wówczas gdy się spodziewał gorszącego więzienia, coby przynajmniej po policzku za nim mówić mogło. Wypchnięty sromotnie i nie pociągniony do prawa za napad, jak się spodziewał, nie wiedział co począć, nie pojmował jak iść dalej. Chciał wyzwać Stanisława, i nie śmiał tego uczynić i wahał się, bo nowej sromoty się lękał, odmówienia. Chciał mścić się, nie czuł się na siłach, bo myśląc odzyskać co stracił, postradał już czci ostatek. Jak obłąkany leciał nie wiedząc dokąd i po co idzie: włosy w nieładzie, potargane odzienie, dobyta szabla, zwracały na niego wejrzenia wszystkich. Wzięto go za szalonego lub pijanego, i ci co rozpoznali w biegnącym Malepartę, pojąć nie mogli, co go z zwykłej obojętności wywiodło i do takiego doprowadziło szału.
Nieprzytomny, uczuł się nagle schwytanym za rękę i wstrzymanym w biegu; podniósł już szablę i miał ciąć zajadle nie patrząc kogo, gdy głos znajomy trafił do jego uszu.