Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Smutny jesteś czegoś?
— Miałbym prawo spytać o toż jegomości?
— Alboż nie wiesz co mi?
— To ten pies co wczoraj zdechł, ani chybi — zawołał Pękosławski.
Pan Stanisław ruszył ramionami — a Szczuka się znowu odezwał:
— Ani wiem, ani pojmuję, co to jegomości jest.
— A ja, kiedy nie o psa chodzi, to głowę daję, że do trzech zgadnę — zawołał Pękosławski.
— A no spróbuj! — rzekł odwracając się pan Stanisław.
— Tęskno jegomości za polowaniem?
— To raz. Nieprawda.
— Albo za wybitą?
— To dwa. Nieprawda.
— Albo za kobietą? — dodał Jerzy po cichu śmiejąc się.
Pan Stanisław porwał się.
— Coś waść nadto mądrze zgadujesz!
— Albo nie prawda?
— Nie ze wszystkiem. Nie tęskno mi za kobietą, ale żal mi jednej.
— A to wszystko jedno.
— Nie jedno, bo gdybym jej chciał tobym ją miał, a żal mi jej tylko.
— To tak jegomość sam przed sobą kłamiesz.
Pan Stanisław może dla tego, że mu trafił w słabe miejce pan Jerzy, porwał się namarszczony i krzyknął surowo:
— Wiedz waść, że ja nigdy przed nikim, nawet sam przed sobą nie kłamię!
Ale w chwilkę dodał łagodniej: — Bądź pan Jerzy ostrożniejszy z językiem, bo ci go kiedyś obetnę.
— Samem to zrobić gotów na rozkazanie waszmości — prędko podchwycił Pękosławski, kłaniając się do kolan.
— No, dość tego i sza — rzekł Stanisław. I znowu się zadumał; po chwilce jednak jakby mu co ciężyło,