Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pękosławski zostawszy przy panu, szył nieraz buciki nieprzytomnemu. I gdy poczciwy Szczuka nadstawiał szyi, ujadał się, gardłował, pan Jerzy Pękosławski siedział w kącie, błaznował i pozwalał sobie nawet z towarzysza podkpiwać; tak powoli wkradał się w łaski pana Stanisława, rugując z nich współzawodnika, i to najbezpieczniej, bo nie ruszając się z miejsca, Ale że Szczuka poczciwy błaznować nie lubił, gęby nie miał aby swoje czyny wysławiać, nie poniżał się i nie pochlebiał, zrobiwszy co, cicho siedział, a za małą zawsze rzecz miał co uczynił, łatwo było ubiedz go panu Jerzemu.
Znał go może w gruncie Stanisław, ale zamykał oczy na jego podłość, bo Jerzy go bawił i był mu potrzebny miasto małpy lub papugi. I tacy ludzie mają czasem swoją wartość i użyteczność.
Siedział, jakeśmy powiedzieli, gospodarz przeciw komina, pan Szczuka pas strzępił, a Pękosławski oknem wyglądał; po chwili milczenia odezwał się ostatni:
— Bestja nie kozak ten Didko, zmiata kuchcików, co mu się czegoś sprzeciwili, jak gałęzie z drogi! O! sławny wojak, narobiłże bigosu w kuchni.
Pan Stanisław jakby nie słyszał. Pękosławski obejrzał się, chrząknął i począł z innej beczki.
— Horda czegoś kuleje, musiał go spędzić wczoraj kozak.
Pan Stanisław milczał jeszcze — Pękosławski wzruszył z lekka ramionami, a po chwili milczenia znowu bąknął:
— Nie zawołaćby kozaczka, aby jegomości zagrał na torbanie, bo coś chmurno na czole?
— Daj mi pokój — odpowiedział pan Stanisław.
— Oto i pana Szczukę zaraziłeś jegomość markotnością, stoi i pasa ze wszystkiem wystrzępi, niepomnąc że to może najlepszy i ostatni.
Pan Szczuka spojrzał na Pękosławskiego a pan Stanisław na Szczukę.
— Co tobie kochanku? — spytał.
— Nic; to się panu Jerzemu przydało.