Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ojciec Józef spojrzał w oczy Maleparcie, który pomięszany odpowiedział:
— Nie wiem jakbym się miał poprawić. Żona moja, muszę ją strzedz jako umiem.
— Ale nie przez to zamykać jak niewolnicę — rzekł kapucyn.
— Co się tycze pieniędzy — kończył mecenas — zobowiążę się wypłacić jej pewną sumkę, jeźli tego koniecznie żądać będzie. Wiele nie mogę.
— Przyjdź do mnie jutro — rzekł kapucyn — postaram się ją wynaleźć. Daj Boże, aby to było z dobrem waszem wspólnem i na chwałę Bożą co uczynię. Kobieta, która chroni się do klasztoru, nie jest jeszcze występną i snać nie mogła uczynić inaczej. — Przyjdźcie jutro rano, a rozmyślcie się nad sobą i poszukajcie w duszy, czyli tam nie znajdziecie winy. O! co bym nie dał, abyś się upamiętał i nawrócił.
To mówiąc powstał ze złożonemi rękoma kapucyn. Maleparta, który ten gest natchniony wziął za udanie, ruszył nieznacznie ramionami, i krótko pożegnawszy starca wyszedł.