Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za przywiązanie, jakiego mi dała dowód zapisem całej swej majętności! Biedna kobieta! z suchot umarła.
I wzdychał, a wszyscy powtarzali:
— Na Boga, cóż to za kalumnje wygadują na tego Malepartę. Tać to zacny i poczciwy człowiek, a jak umiał tej żonie przebaczyć!
Tych co lepiej uwiadomieni szeptali o Naści, o ostatnich chwilach Rózi, o jej cierpieniach, tłum zakrzykiwał:
— Zmiłujcie się, nie dawajcie ucha tym głupim baśniom! Już ich aż do zbytku na niego natworzono. Ależ przechodzi podobieństwo i wiarę. Miarkujcie sami! Wszak widzieliście pogrzeb i żałobę!
Jednozgodnie potępiono Rózię po śmierci, a poczciwego mecenasa uznano wzorem mężów; tak dobrze wyrachował on dla czego suty pogrzeb opłacił.
Naścia więc została w domu samą jedną i panią wszechwładną. Cieszyła się, roiła i stojąc u lusterka dumała już jak bogato strojna, deputatów, marszałków, cały trybunał i palestrę za sobą wodzić będzie. Jak się on ze mną ożeni, jak się ożeni!!! To to będę się stroić, to to będę hulać! — Ale poczekajmy, teraz jeszcze sama przyzwoitość żenić mu się nie dozwala!
I czekała, a Maleparta był zawsze jednakim.
Upłynął czas niejadki, Naścia z radością przyznała się jejmości, że miała nadzieję zostać matką.
— Teraz to jestem pewna, dodała, że się ze mną ożeni.
— Rozmów-że się z nim, Naściuniu, a prędko.
— A rozmówię się pewnie.
— I będziemy pili na weselisku — dodał burmistrz ze czkawką.
Tegoż samego wieczora, Naścia powitawszy powracającego Malepartę uściskiem, zaśpiewawszy mu piosenkę, siadła w kącie nagle zasmucona i poczęła wzdychać. Mecenas wiedział dobrze co to znaczy, bo zwykle tym sposobem, od tego wstępu poczynały się prośby wszelkie Naści. Zaraz więc odpędzając je nachmurzył czoło. Ale to nic nie pomogło, ona wzdychała, wzdy-