Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z siedzenia, z otwartemi rękoma pobiegła do niej i zawołała:
— Na rany Chrystusa Pana! to moja kochana Helena! Jakże mi się masz? Jak mi się masz? Co się z tobą dzieje, żeś tak o mnie zapomniała i nie chciała widywać się ze mną? Jak ci się powodzi? Co porabiasz? Siadajże, siadaj.
Na wszystkie te pytania ledwie kilką nieznaczącemi słowy, z pierwszego pomięszania ochłonąwszy, odpowiedzieć mogła wdowa, a pani Przyjemska mówiła ciągle dalej, zarzucając ją ciekawem badaniem.
— A córka? a Rózieczka? wyrosła zapewne, śliczna być musi? Jakże wam się powodzi? Gdzie mieszkacie? Słyszę że zawsze w Lublinie, ale gdzieś na drugim końcu miasta. Powiedzże mi proszę, jak tam, co tam, wszystko, wszystko mi powiedz.
— Jak nam się powodzi, mówić ci nie będę — słabym głosem odpowiedziała Mrozicka — bo nie mam się wcale z czem pochwalić; oddawna już w ostatniej nędzy i gdyby nie pomoc poczciwego jednego człowieka, już nie wiem, czybyśmy z głodu nie poumierały. Ja, Bóg widzi, ani się skarżę, ani pragnę życia; ale Rózia, Rózia moja! ją porzucić tak samą jedną na łasce ludzi bez serca! Dla niej lękałam się nędzy i swojej śmierci! Com przecierpiała, ilem zniosła, nie powiem ci — nie potrafię opisać! Bóg to jeden wie! doszliśmy do najostateczniejszego niedostatku, musieliśmy się prawie ze wszystkiego wyprzedać.
Rejentowa krzyknęła załamując ręce.
— Czemużeś się nie udała do mnie?
— Albożbyś mi mogła dopomódz?
— A juściż podzieliłabym się ostatnim chleba kawałkiem, choć i my nie mamy go do zbytku.
Mrozicka uścisnęła rękę przyjaciółki i mówiła dalej:
— Nadszedł nareszcie dzień, w którym dla dziecięcia musiałam się nauczyć żebrać.
— Jezu miły! żebrać! co mówisz! I nie udałaś się do krewnych?