Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Musi mieć zmartwienia! Bóg to wie co każdy cierpi, bo każdy ma swego móla, moje dziecię, i nie na rozkosześmy się porodzili, nie na gody!
Dziewczyna westchnęła.
— A do tego — mówiła matka dalej — taki poczciwy człowiek więcej cierpi od różnych, bo za siebie i za drugich.
Wypadło matce pójść na miasto zaraz, bo pilne były sprawunki dla ukochanego dziecięcia, a nowy zasiłek zrodził nowe potrzeby. Okrywszy się chustką, wziąwszy pod nią kosz swój, wyszła pani Mrozicka, zostawując Rózię samą jednę jak zwykle i przykazując jej, aby się ze środka zaryglowała, a nikogo do jej powrotu do siebie nie wpuszczała. Podczas agitującego się trybunału w Lublinie tyle jest w mieście i tak rozmaitej hałastry, tyle młodzieży próżniackiej, że samej jednej, pięknej dziewczynie, pod te czasy burzliwe, niebezpiecznie pozostać bez ochrony. Są co wypatrzą najgłębiej ukrytą twarzyczkę białą, są co się nieulękną wyłamania drzwi, aby się do niej dostać.
Musiałeś waść słyszeć, dodał Prozorowicz, że nie jeden raz gładkiemi twarzyczkami ujmują sobie aktorowie młodszych deputatów, szukając ich i łapiąc gdzie się trafi, kupując za co kupić można[1]. Niespokojność matki o córkę nie była wcale bezprzyczynną i próżną bojaźliwością. Codziennie się niemal trafiały porwania gwałtowne białych głów. Szczęściem Rózi nikt nie widział prawie, gdyż mało wychodziła, a okienko, którem wyglądać zwykła, patrzało nie na ulicę, ale w podwórza i przejścia po za domami.

Jednakże nie można rzec, aby jej już niczyje nie napatrzyło oko. Rózia uważała wielekroć przystojnego, hożej postawy, pięknie strojnego młodzieńca, po ubiorze miarkując dostatniego wcale, przechadzającego się często, na pozór bez przyczyny, niedaleko jej okna. Zdawał

  1. Satyr na twarz Rzptej 1640. Pamiętniki Kitowicza i Doświadczyński Krasickiego dowodzą, żeśmy nic w opisaniu trybunału i ekscesów otaczających go, nie przesadzali.