Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przeciwko swemu zwyczajowi złagodzić wyraz twarzy, nie mógł tego dokazać, aby się nawet przejętej wcześnie wdzięcznością dziewczynie miłym lub choć znośnym wreszcie wydał.
Rózi, spojrzawszy nań, zimno się zrobiło, cofnęła się kroków kilka i nieruchoma stanęła u swego łóżeczka.
On się skłonił grzeczniej niż zazwyczaj i postąpił ku matce, która mu zaraz bladą przedstawiła córkę. Rózia mimo szczerej chęci, ust otworzyć nie potrafiła i znowu cofnęła się w głąb izdebki.
Maleparta usiadłszy, począł o interesie mówić z panią Mrozicką, która zebrane ukazała mu papiery. Wiedział doskonale co w nich było, ale dla zabawienia dłuższego, udawał że je przegląda, niekiedy rzucając okiem z podełba na wystraszoną dziewczynę, co przyzwyczajona do łagodnego, uśmiechającego się oblicza matki, nie mogła się oswoić z surową i dziwnej ekspresji twarzą prawnika. Widoczny przestrach w oczach Rózi malujący się, podobał się wielce przybyłemu, który z niego wnosił o łagodnym charakterze dziewczyny. Nie bez tego żeby też jej piękność teraz go bardziej jeszcze niż wprzódy nie zastanowiła. Śpiąca nie pokazała mu była tych cudnych, niebieskich oczu, które teraz szeroko otwarte, z przestrachem na niego patrzyły.
Przepatrzywszy papiery, Maleparta począł znowu mówić z panią Mrozicką i oświadczać się z chęcią wydźwignienia jej z przykrego położenia.
— Nie taję przed panią, rzekł, że windykowanie znacznej substancji jej dziedzicznej i mężowskiej wielkich starań, pracy i niemałych nakładów wymaga; ale mam wszelką nadzieję, że to się da z pomyślnym przedsięwziąść skutkiem i może jej szczęśliwszą zapewnić przyszłość. Proponowałbym pani, ustąpienie mi za pewną kwotę tych wszystkich pretensyj, ale zważam, że nie zechcesz zapewne córce swej krzywdy przez to czynić, a ja sam takiego nabycia nie żądam.
— O najszlachetniejszy z ludzi! — zawołała Mro-