Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ci ludzkiej!
— Jakże to być może, spytałem, aby się między twemi krewniakami, z familji ojcowskiej albo matczynej, nie znalazł nikt litościwy, coby cię poratował?
Chłopię wlepiło we mnie wzrok, którego nigdy nie zapomnę; rzadko stary a bardzo nieszczęśliwy człowiek spojrzy takim wzrokiem. Uśmiech gorzki, złośliwy, przebiegł po sinych ustach chłopcu.
— Gdyby było czem się podzielić wzięli by mnie, odpowiedział, ale moje łachmany nie warte opieki!
— Jakżeś się wychował, kiedy cię rodzice dzieckiem odumarli?
— O! to długa rzecz — rzekł chłopiec — wolę o jałmużnę prosić, niż pleść co wam się na nic nie zda!
— A wielebyś użebrał? — spytałem.
— Są dni w które do tynfa zbiorę — odpowiedział.
— Bierz kat tynfa, naści go, a gadaj nam, będziemy ełuchali, póki z sądów nie ruszą.
Już się była nas nie mała kupka zebrała; otoczyiśmy chłopca, a on obojętnie prawić zaczął:
— Jak rodzice umarli, wzięła mnie uboga szlachcianka, u której byłem do lat siedmiu pasąc jej gęsi i klusięta. Dawali mi za to kawałek spleśniałego chleba, czasem łyżkę zimnej strawy. Przepadła raz gęś i wypędził mnie mąż jej, grożąc rózgami, gdybym się więcej pokazał, wpierali we mnie żeśmy ją z pastuchami upiekli i zjedli. Poszedłem tedy pokazawszy mu języka i niewiele się turbując o zarobek na życie, bom się spodziewał go łatwo znaleźć. Alem się oszukał: nim wynalazłem służbę, nauczyłem się rękę wyciągać i żebrać. Widziałem pańskie dzieci, co w tym wieku z niańkami chodzą, a jam się sam włóczył i sam o sobie myśleć musiał; kręcąc się podle osad szlacheckich, szukając strawy na śmiecisku nieraz i gryząc się ze psy głodnemi jak ja o niedojedzone kości. — Z biedy przyszedł rozum a widząc że ludzie nie dają, począłem sam chwytać chleb, gdziem go znalazł, otrzęsać drzewa owocowe i wykradać z ogrodów warzywo. Złapawszy mnie raz na tem, wypędzili za wieś rózgami