Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

napróżno bym gonił wiater w polu. Ukryć się to nie może! Uderzył się pięścią w czoło.
— Gdybyś mniej jej pilnował — rzekł spokojnie Prozorowicz — możeby ci się to nie trafiło.
— Ja ją choćby w piekle odszukam!
— Możesz być pewien że tam trafisz najłatwiej. Dobranoc.
— Idź do djabła! — wykrzyknął mecenas. Prozorowicz poszedł śmiejąc się do siebie; Paprocki chwilę pozostał w ulicy, nie pewien jeszcze co miał z sobą czynić, potem zawrócił nagle i wpadł nazad do domu.
— Biegaj waćpan — rzekł do swego pomocnika — nogi za pas wziąwszy, pod kwaterę deputata Górskiego, niedaleko jezuitów, i stój tam na szyldwachu, obserwując każdego co będzie wchodził i wychodził. Rano jutro zdasz mi z tego sprawę. Powtarzam, patrzaj na każdego, i zważaj będzie-li ruch w domu czy nie. Żwawo! żwawo! Czekam waści całą noc!
To mówiąc wszedł na wschody i zatrzasnął drzwi izby za sobą, miotając przekleństwa.

Koniec tomu pierwszego.