Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rał adwokata, nie mogli się zgodzić, ani na sposób obrony, ani na człowieka, któremu by ją powierzyli.
Sprawa przeszła przed trybunał na wielki postrach kollatoralnych sukcessorów, którzy dzięki zabiegłości prawnika ugodzonego przez pana Paprockiego, na głowę przegrali. Dekret był zabójczy, gdyż nietylko restytucją dóbr nakazywał niezwłoczną, ale szkód i pobieranych dochodów przez lat tyle poszukiwać na kim wypadło, dozwalał. Rzucili się kollatoralni prosząc o zgodę, ale Poprocki nasz, nieubłagany, traktować o nią inaczej nie chciał, aż po o władaniu dobrami. Zajęto je. Zostawały pretensje do dochodzenia na innych funduszach sukcessorów, którzy już tylko litości i zmiłowania prosili. Ale napróżno.
Nie znał litości prawnik, jak prawo nie zna litości. — Naprzód się muszę, mówił, litować nad sobą.
Zbiegli do Lublina wywłaszczeni, płacząc i rozpaczając — nic i to nie pomogło. Tu im doradzili nieprzyjaciele Maleparty, pod nowym jakimś wyszukanym pretekstem, zapozwać z kolei mecenasa. Sprawa poszła wzgardliwie per non sunt, i nie wiedzieć jak, sama powodowa strona się skondemnowała.
Tymczasem Maleparta objąwszy wielkie dobra Inflandzkie, puścił je dzierżawą kilkuletnią, opisawszy się z posesorami należycie. Za wzięte od nich pieniądze i zabrane już wprzódy, jak się niepłonnie domyślano, kapitały, kupił natychmiast wielki majątek niedaleko Warszawy w Mazowszu. Stawszy się tak w oczach wszystkich panem i możnym, nie zmienił wcale sposobu życia, nie przestał jeszcze pracować. Podejmował się równie jak dawniej spraw najmniejszych, byleby mu za prowadzenie ich opłacono sowicie. Szperał w papierach, żył odgrzewanem, chodził w starej sukni i żonę zamykając zawsze w ciasnym alkierzu.
Ona biedna męczyła się, schnąc i bledniejąc jak trawa rosnąca w cieniu. Całe dnie, cale lata sama z sobą w izdebce, modląc się, lub pracując, a za całą rozrywkę jej stało wejrzenie oknem w ulicę. Z początku widywała w niej często pana Stanisława, potem