Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

który się zdobył na nią i uparcie przy niej obstawał.
Emil łatwo fantazyą bujną dorobił, co brakło lada jakiemu pomysłowi, gdy raz go sobie wbił w głowę.
Nosił się z tem przez kilka dni i w końcu zbudował z tego mrzonkę, która mu się już niesłychanie prawdopodobną wydawała..
Co mógł w istocie robić taki człowiek, jak Horpiński w nędznej chacie, w której nie było nikogo, nad dwie stare baby? O polowaniu w okolicy słychać nie było. Konrad zaręczał, że wycieczki te trafiały się w porach roku dla myśliwych wcale niewłaściwych. W okolicy dworów i sąsiedztwa nie było, któreby p. Sylwana mogło pociągać.
Zapowiedziawszy, iż na kilka dni musi na wieś się oddalić, pożegnawszy p. Bydgoską i Maniusię, która dosyć obojętnie rączkę mu podała przy rozstaniu, nie przyznając się Konradowi (w tem rady przyjaciela usłuchał) — Paczuski wyruszył do Garwolina. Nie miał czem upozorować tej wycieczki, ale spodziewał się na miejscu znaleźć jakieś środki do wywiedzenia się, rozpatrzenia i pokierowania dalszem postępowaniem.
Zdawało się Emilowi, że potrafi sobie w tem dać radę, chociaż charakter jego, temperament — nawyknienia wcale go do tego nie uspasabiały.