Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

draśniętym do żywego: ten człowiek grzecznie sobie szydził z niego, jak z młokosa, i mścił się na nim.
Dobitniej w ostatku wyraziło się to jeszcze w zakończeniu przemówienia Horpińskiego, który dodał po chwili:
— Masz pan matkę, rodzinę, przyjaciół — osoby, które jego i Bydgoskich położenie lepiej znają, niż ja: do nich się zwróć o radę.
Ja, co nie mam ani rodziny, ani stosunków, co jestem sierotą, i wydaję się jakąś zagadkową istotą... aerolitem, spadłym niewiedzieć z jaką burzą... z niewiedzieć jakiego świata, nie miałbym się kogo poradzić, i musiałbym sam rozstrzygać; ale panu — na doradzcach nie zabraknie. Z tego względu i wielu innych, szczęśliwszym pan jesteś nademnie...
Paczuski, posłyszawszy to — już ani słowa nie mówiąc, wziął za kapulusz, i zimno bardzo żegnając się, wyszedł, przeprowadzany grzecznie, aż do progu...
Wiedział, że miał nieprzyjaciela, z którym ciężko mu się mierzyć było!