Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wątpię — rzekł — żebym miał przyjemność widzieć ich już tutaj.
— Odjazd mój — obojętnie na pozór przerwała wdowa — jest dotąd tylko projektem, a kiedy przyjdzie do skutku... tego doprawdy nie wiem...
Było to jakby dodaniem nadziei; ale Jaksa zdawał się nie chcieć tego rozumieć; skłonił się lekko i dokończył:
— Pozwoli więc pani się pożegnać.
Zwrócił się potem do Eugeniusza i podał mu rękę z uśmiechem... Młody chłopak już był nieco zwolniał w uczuciu niechęci, powziętej tak nagle dla kasztelanica, walczył przynajmniej z sobą, aby mu jej nie okazać.
Pożegnali się z nim grzecznie, Eugenek nawet odprowadził go do ganku, szczebiocąc.
W chwili, gdy już Iwo miał siadać, niespodzianie z balkonu pierwszego piętra ukazała się blada twarz pani Spytkowej, która zawołała do syna:
— Proś-że sąsiada, aby nas odwiedził jeszcze.
Iwo, nic nie odpowiadając, grzecznym ukłonem podziękował za ten znak łaski; ale twarz jego chmurna nie rozjaśniła się, a gdy młody chłopak coś mu szeptał, spełniając rozkaz matki, rzekł tylko:
— Dziękuję bardzo, ja także mam projekta podróży... nie wiem jeszcze co zrobię z sobą.
Pani Spytkowa stała ciągle na balkonie. Iwo odwrócił się ku niej raz jeszcze, ścisnął konia i wedle swego zwyczaju czwałem popędził do domu.




Co zaszło w duszy tej kobiety od pierwszego oburzenia i gniewu, do tego miłosierdzia i spółczucia; jakim sposobem zmieniła się obraza w litość, duma w łagodność... odgadnąć było trudno.
Zaraz po odjeździe Iwona, wdowa weszła do pokoju i zamknęła się na modlitwę. Eugeniusz pozostał na ganku i pozbywszy się Zaranka, dumał tu sam jeden, głębiej niż czynił dotąd. Czuł, że w nim jakaś