Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

między dwoma wzgórzami obrosłemi lasem dębowym, ciągnęła się piękna łączka, a środkiem jej biegł sobie już uspokojony po wiosennych powodziach strumyczek. Był to zwykły ruczajek, ledwie widoczny śród bujnych traw i kwiatów, przekradający się za swymi interesami do rzeki, tak, że go tam ledwie dostrzedz było można. Nikomu nie wadził ani pomagał, czasem tylko w nim pastuszki nogi moczyli, a zające pić przychodziły w posuchę.
Ale ten strumyczek, nikły i nie pozorny, na wczesną wiosnę pozwalał sobie czasem takich wybryków i swywoli, że mógł powaśnić sąsiadów, stanowił bowiem granicę między Mielsztyńcami a Studzienicą, a spełniając tak wielką misyę społeczną, nie zachowywał się z przyzwoitą obowiązkowi swemu powagą. Miał kaprysy niewytłumaczone, — gdy mu się niewiedzieć dla czego niewygodne, rozmyte, żwirem wysypane łóżeczko sprzykrzyło, rył sobie nowe, łąkę nanosił piaskiem, psuł trawy i zjawiał się niespodzianie tam, gdzie wcale prawa nie miał gościć, urywając to mielsztyniecką łąkę, to studziennicką. Gdyby ona była włościańska, byliby to tam ludzie sobie jakoś poradzili, ale ekonomowie obu folwarków, aby sporów nie mnożyć, z dawien dawna zgodzili się na to, ażeby kosić po strumień, jakkolwiek on sobie w każdym roku płynął.
Tej wiosny właśnie ruczaj pokrzywdził bardzo nowego dziedzica i widać przez ciekawość zbliżył się ku jego stronie, tak iż dobry kawał łąki oddał Mielsztyńcom. Właśnie go zatykano z tamtego boku, gdy ludzie studziennicy oparli się temu, wskazując stare łożysko ruczaju, jako prawowierną granicę obu dominiów. Na ten spór nadszedł pan Repeszko z uśmiechem i najserdeczniejszemi pozdrowieniami włościan, którzy mu się do stóp kłaniali.
— Dzieci moje najukochańsze — rzekł, coś-bo to ja, rybki moje złote, nie bardzo rozumiem. Jakże to może być, żeby taką granicę niepewną cierpiano? Czy uchowaj Boże nie ma w tem obrazy Bożej i jakiego