Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czasy nie najlepsze, miłość sprawiedliwości wygasa, interes ją zastępuje... To pewna, że się dzielnie bronić będziemy, że ja sił wszystkich dołożę i pani możesz być pewną...
— O! ja jestem spokojną — przerwała Spytkowa. — Ale... szepnęła ciszej po chwili... — nie dobrze by to było, gdybym ja sama spróbowała pomówić albo z Jaksą...
— Ale on od tego ręce umywa...
— No, to z Repeszką.
— Z nim nie warto — zawołał Dzięgielewski — wbiłoby go to w pychę. Ja się staram śmiać z niego i lekceważyć go, żeby sobie zbyt nie tuszył.. Widząc nas spokojnemi, może zwątpi: trwoga by mu sił dodała, a gdy się zawaha, zawsze czas będzie lada czem sprawę uspokoić.
— Rób pan, jak uznasz właściwem — rzekła wdowa w ostatku. — Musimy to znosić nie mogąc od razu złamać. Mówisz wszakże, iż to się groźnem nie wydaje?
— Tak jest — odpowiedział Dzięgielewski — nie sądzę, aby to Mielsztyńcom mogło grozić, chybaby już w naszej rzeczypospolitej krzty sprawiedliwości nie było.
Tegoż dnia, z rozmowy przy obiedzie, dowiedział się o wszystkiem Eugenek. Słuchał powieści z uwagą wielką, dopytywał się o nią, a bystrym umysłem sięgnął odrazu do głębi, chociaż jej dna dojrzeć nie mógł. Nie rozumiał on dobrze rachub, czuł wszakże rękę mściwą Jaksy, i przekonanym był, że cała robota od niego wyszła. Twarzyczka młoda rozpłomieniła mu się od gniewu, oko zaiskrzyło; ale ten podstępny sposób nękania obudził w nim razem wzgardę niewypowiedzianą.
Tymczasem proces, rozpoczęty jakoś na pozór bez wielkich wytężeń i zapobiegań ze strony Repeszki, z cicha i ostrożnie, wprędce nadzwyczaj groźne przybrał rozmiary.
Dzięgielewskiemu zdawało się z powolności ruchów nieprzyjaciela, z nieśmiałości poczynionych kro-