Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
7

czéj niż jedna serca. Dla wszystkich wytrwałych, widoczniejszém co chwila stawała się uknuta zdrada i niechęć załogi, ale nici do odkrycia spisku pochwycić nie było można.
Nazajutrz po bytności Kalińskiego, który wrażenie jakie uczynił potrafił odmalować i przedstawić w obozie, potężném; oblężeni ukazali się na murach bezsilni, potrwożeni, jakby już czekali rychło ich szwedzi zagarną.
Rano wcisnęła się do klasztoru Konstancja, i z niezwykłym pośpiechem krocząc, naprzód poszła do kaplicy na primarją, potem pod Hanny okienko. Tu próżno wyjścia dziewczęcia czekała: Lassota był chory, Hanna wybiedz nie mogła. Jakby sobie cóś nagle przypomniała, ucałowawszy mur, zerwała się staruszka i popędziła w dziedziniec. Widocznie szukała tu kogoś; wtém znany głos przeora i biała jego suknia zwróciła ją ku niemu, pośpieszyła naprzeciw Kordeckiego, ze smutną twarzą idącego od kościoła na mury.
— Ojcze, zawołała zadyszana, całując habit jego, czy pozwolicie biédnéj grzesznicy powiedzieć sobie słowo?
— Mów, dziécko moje, cóż ci to potrzeba?
— Mnie, nic, ale mam cóś ważnego do powiedzenia waszéj przewielebności, — odpowiedziała