Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
42

chéj nocy, gdy po murach tylko wiatr jesienny szeleściał, gdy krzyki warty i chód jéj powolny uszu tylko dochodziły, stawał z założonemi rękoma naprzeciw okna Lassoty, w którem się zawsze przy chorym świeciło, zgrzytał zębami, nieraz pięść ścisnioną wyciągając ku niemu w ciemności.
Ojciec Mielecki wesół z natury i rubacha, wcale był nie rad towarzyszowi, z którym ani się rozmówić, ani pośmiać nie było można; ten ledwie słowo konieczne wybęknął, odwracał się zaraz i milczał. Ale cóż było robić? począł pracować nad udobruchaniem pana Krzysztoporskiego, choć mu szło jak z kamienia.
Żebraczka była przedmiotem szczególnéj baczności Krzysztoporskiego; poglądał na nią jak na niepokojącą zagadkę; spytał nawet parę razy xiędza Mieleckiego, który mu tyle powiedział co xiądz Lassota bratu; nic nie dowiedziawszy się z oka jéj jednak niespuszczał. Dziwił się, że ją tak puszczano samopas z klasztoru i do klasztoru swobodnie o każdéj godzinie, a gdy rozmawiała z Handzią nadstawiał i wytężał ucha, rzucając się niespokojnie. Szukał potém zręczności żeby się zbliżyć do téj tajemniczéj postaci, ale jak on jéj szukał, ona zdawała go unikać. Ledwie po-