Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/379

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
379

na obóz. Tam ruch jakiś, wrzawa, popłoch, potém coraz ciszéj, ciszéj, szmery tylko głuche, tylko wozów skrzypienie, i niekiedy przeciągłe wołania.
Czarniecki pokręcił wąsa —
— Ha! — rzekł, — dobrze nas grzeli, pójdźmy obejrzeć co też zrobili!
Przeor wstawał właśnie, zesłabły wytężeniem ducha, ale mocen wiarą i pogodny obliczem.
— Skończono! — rzekł ze łzami, — skończono! w imię Boże, witam was zwyciężców.
— Jakto? xięże przeorze, — przerwał Zamojski, — to dopiéro początek.
— To już koniec, — odpowiedział Kordecki.
— Jakże to być może?
— Jestem tego pewny.
— Ale zkądże? — nieśmiało podchwycił pan Piotr.
— Zkąd? nie wiém! czuję że to i postrach i praca ostatnie... Chodźmy spocząć, lud uspokoić i pocieszyć.
To mówiąc jął obchodzić mury, oglądać szkody dnia tego i ludziom ducha dodawać. Własnemi rękoma opatrywał rany, błogosławił, leczył i słowy krzepiącemi, duszę umacniał zwątlonych; a gdy przyszedł do wylękłych, co się