Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
325

pod mury: Jeśli się nie poddacie do dwóch dni, klasztor z wami wyleci w powietrze!
Była narada jak dodać odwagi i uspokoić biednych, ale Kordecki innego nie znalazł środka, nad swój zwyczajny — wiary i zgody!! Zamojski któremu laury pana Czarnieckiego niedawały spoczynku, enigmatycznie się tylko odzywał.
— Poradzi się na to jutro!
— Jak? — pytał niespokojny pan Piotr.
— Pozwólcie niech to do jutra przy mnie zostanie, i spuście się na mnie...
Przeor zezwolił, Czarniecki kwaśno przyjął tajemnicę, ale cóż było robić z upartym miecznikiem; pokręcił wąsa i westchnął.
Tymczasem od rana dnia następującego, Kordecki niemógł się pokazać w podwórzu, żeby go nie otaczali z błaganiem, prośbami, łzami. Łatwo mu było odepchnąć ślachtę dumnie przemawiającą do niego, ale co poradzić z płaczącemi? O brzasku wyszedłszy z Janitorium zastał już zgromadzone umyślnie wszystkie kobiety, a na ich czele panią Jaroszewskę z małym synkiem na ręku. Napad ten niewieści widocznie go zmięszał, a tu już kołem opasały go żony, córki i powinowate ślachty, zgromadzonéj w twierdzy.